Na wsiach Mazowsza do połowy XX wieku było najwięcej domów drewnianych z dachami krytymi strzechą. Powszechnie zwano je chatami lub chałupami. Były budowlami parterowymi. Pomieszczenia wydzielone w ich wnętrzach to zwykle sień, izby, alkierz i komora. W izbach przebywano na co dzień – w nich gotowano, jadano, spano i wykonywano niektóre prace gospodarcze. Alkierze służyły przede wszystkim jako sypialnie, lecz niekiedy także jako miejsca przyjmowania gości. Komory zaś to spiżarnie – trzymano w nich zapasy, czasem cenniejsze przedmioty. Sienie pełniące rolę dzisiejszego przedpokoju, poza rolą komunikacyjną wewnątrz domu także wykorzystywano jako powierzchnię magazynową, szczególnie, gdy nie było w domu komory. Stały tu beczki z kiszoną kapustą, bo często gotowana, musiała być pod ręką. Mogły tu także być żarna, na których gospodynie mełły żyto na chleb razowy. Na grzędach wisiały wierzchnie, codzienne ubrania, stały opałki, wisiały kosze.
W wielu sieniach znajdowała się drabina prowadząca na strych. Wchodziło się tam odchylając klapę zbitą z desek. Jak wyglądała przestrzeń strychu zwanego inaczej poddaszem lub „ górą”? Podłoga to polepa gliniana ubita na deskach sufitowych. Ukośne powierzchnie połaci dachowych poszytych najczęściej słomą stanowiły „ ściany”. Widać było na nich od spodu sposób mocowania słomy do łat nabitych na krokwie. Te zaś w najprostszym rozwiązaniu konstrukcji dachowych łączone były parami za pomocą poziomych belek, tzw. jętek. Poruszając się więc po strychu, trzeba było uważać i pochylać się, aby nie nabić sobie guza. Jeśli dach na chacie był czterospadowy, na strychu było ciemno. Światło wpadało tylko przez otwarty otwór wejściowy – od dołu. W przypadku dachu dwuspadowego w różnych jego wersjach, doświetlenie stanowiły otwory w deskowanych szczytach dachu, które w słoneczny dzień zapewniały dostateczną jasność przestrzeni strychowej. Jeśli strychy były raczej mrocznymi pomieszczeniami, po co zatem istniały? Otóż istnienie tego miejsca wymuszała sama konstrukcja budynku. Dach poszyty słomą musiał mieć znaczne nachylenie połaci, by mogła po niej w miarę swobodnie i szybko spływać woda deszczowa oraz zsuwać się śnieg. Gruba warstwa poszycia słomianego zapewniała dobrą izolację cieplną: w upalne dni nagrzewała się wolniej, niż jakikolwiek inny w tamtych czasach dach, zimą zaś nie pozwalała na zbyt szybkie wypromieniowanie ciepła z pomieszczeń. Trzeba przy tym zaznaczyć, że strychy chat wiejskich na Mazowszu nie pełniły funkcji mieszkalnych. Służyły przede wszystkim do przechowywania. Wnoszono tam rzeczy, z których korzystano tylko w pewnych okresach roku, a nie używane, zajmowałyby zbyt dużo miejsca. Przykładem może tu być warsztat tkacki, zwany inaczej krosnami. Gospodynie tkały na nim od początku stycznia do Wielkiego Tygodnia, kiedy to rozmontowany przez gospodarza i wyniesiony na górę, czekał tam do następnego roku, podobnie zresztą jak kołowrotek, motowidła, szpularz, czy snowalnia – przedmioty używane również przy obróbce włókien. To samo dotyczy nieużywanych beczek, kopaniek, czy opałek, jak nazywano drewniane, czy wyplatane naczynia dużych rozmiarów. Na jętkach poddasza wisiały worki z pierzem, zapasowe „sztuki” pościeli, odzież zimowa i buty. Na niektórych strychach przechowywano przez okres letni tzw. podwójne okna, czyli dodatkowe skrzydła okienne. Zakładano je od wewnętrznej strony przed nadejściem zimy. W okresach powojennych, gdy mnożyły się kradzieże, niektórzy gospodarze trzymali tu uprząż końską. Na strychowej polepie rozsypywali ziarna zbóż, by je dosuszyć, gdyż ciągła cyrkulacja suchego powietrza przyspieszała ten proces. Poza tym prawie każdy strych był składzikiem niekoniecznie potrzebnych rzeczy. Wynosiło się tam wszystko, co w jakimś stopniu było zbędne, uszkodzone, lub niekompletne z nadzieją, że kiedyś się naprawi lub jeszcze przyda. Z czasem zapomniane, przykryte czymś innym lub po prostu warstwą kurzu, tkwiło tam długi czas. Po latach, przy okazji porządków, remontu lub rozbiórki domu wynoszono na światło dzienne przedmiot, o którym się było przekonanym, że nie istnieje. Jeszcze dotychczas potomkowie dawnych mieszkańców odkrywają na strychach zabytki. Niektórzy nawet nie wiedzą, do czego dana rzecz służyła. Dzięki takim odkryciom muzea wciąż wzbogacają się o nowe obiekty, niektóre zachowane w dobrym stanie pomimo upływu kilkudziesięciu lat.
Robert Rumiński