Słowo wigilia pochodzi z łaciny i oznacza czuwanie. Tradycja czuwania przed dniami świątecznymi ma swoje korzenie w Starym Testamencie – w izraelskich domach w przeddzień szabatu należy uszykować potrawy i tak wszystko przygotować, żeby święto mogło być wolne od jakiejkolwiek pracy.
W kulturze ludowej na ziemiach polskich 24 grudnia zaczynał się okres świąteczny nazywany godami. Trwał do święta Trzech Króli. Sama nazwa jest bardzo dawna i oznacza zetknięcie się dwóch lat, czyli godów – starego i nowego. Dla dawnych chrześcijan początkiem nowego roku był dzień narodzin Chrystusa. Z ostatnim dniem starego roku łączono różne wróżby i wierzenia. Zachowanie się domowników w dzień wigilijny już od samego rana podporządkowane było różnym nakazom i zakazom. Trzeba było wcześnie wstać i nie wylegiwać się, aby w ciągu następnego roku nie być leniwym i ospałym[1]. Uważano, żeby się nie kłócić, starano się być dla siebie miłym i uprzejmym, nie próżnować. Dzieci nie mogły niczego „przeskrobać”, bo lanie i płacz w tym dniu zapowiadały to samo w roku przyszłym. Drwa na opał należało w odpowiedniej ilości zgromadzić w obrębie domu, bo uważano, że kto w wigilię drewno znosi, ten robactwo do domu znosi[2]. Panowało powszechne przekonanie, że w tym dniu domostwo odwiedzają duchy bliskich zmarłych, dlatego też starano się jak najmniej używać ostrych narzędzi i nie wymachiwać nimi, żeby nie skaleczyć ducha. Podobnie, przed zajęciem miejsca na stołku, czy ławie dmuchano na siedzisko, aby nie przygnieść ducha siedzeniem. Do niedawna na wsiach w wigilię Bożego Narodzenia ludzie niechętnie pożyczali sobie cokolwiek i uważali, żeby samemu nie pożyczać. Pożyczenie komuś na przykład soli w wigilię wróżyło, że w kolejnym roku będzie jej ciągle brakować. Jeszcze inni uważali, że przez cały następny rok będzie się skazanym na pożyczki. Zwracano uwagę, kto spoza domowników pierwszy przestąpi próg domu. Jeżeli pierwszy przyszedł mężczyzna, cieszono się ponieważ przynosił szczęście, a poza tym odwiedziny mężczyzny były wróżbą, że byczki będą się rodziły. Odwiedziny sąsiadek były niepożądane – mogły sprowadzić nieszczęście, a ich przyjście zapowiadało, że wśród inwentarza będzie przybywać jałówek[3]. Jeśli już wpuszczano sąsiadkę do izby, to w niektórych stronach gospodyni natychmiast podsuwała jej stołek. Nawet, jeśli sąsiadka przyszła tylko na chwilę, musiała usiąść i trochę posiedzieć – inaczej kury gospodyni nie chciałyby wysiadywać kurcząt[4]. Aby to zapewnić, w niektórych domach gospodyni po podaniu pierwszych potraw na wigilijny stół siadała i nie mogła się podnosić do końca wieczerzy. Zastępowały ją córki, a jeśli tych nie było, wówczas wszystkie potrawy stawiane były na stole od razu.
Potrawy wigilijne musiały był postne, a ich ilość zależała od zamożności rodziny. Niemniej każdej z potraw trzeba było choćby spróbować. Chcącym wyłamać się z tego obowiązku dzieciom tłumaczono, że nielubianej potrawy może zabraknąć w przyszłym roku wszystkim domownikom[5]. Dawni mieszkańcy wsi wierzyli, że włożenie kawałka ostrego żelaza, najczęściej fragmentu pługa lub radła pod stół, odstraszy krety i nie będą one niszczyły roli w kolejnym roku. Gdzieniegdzie gospodarz obwiązywał nogi stołu wigilijnego łańcuchem, żeby chleb się domu trzymał. Urodzaj na przyszły rok zapewnić miał stojący podczas wieczerzy w rogu izby snop zboża. Wieczerza najczęściej rozpoczynała się po zachodzie słońca, a w dni pogodne dzieci wypatrywały pierwszej gwiazdki. Z gwiaździstego nieba wróżono, że rok kolejny będzie „nieśny” – kury będą znosiły dużo jaj. Gdy była mgła, wróżono rok „mleczny”. Jedno miejsce, lub dodatkową łyżkę pozostawiano dla wędrowca – dziada lub sieroty, pod którego postacią mógł zjawić się Chrystus. Opłatki były białe i kolorowe. Te ostatnie pozostawiano i po wieczerzy gospodarz wynosił je do obory aby rozdać krowom i owieczkom. Opłatek rozdawany był przez osobę najstarszą, lub gospodarza. Zazwyczaj życzenia ograniczały się do krótkiej formułki brzmiącej: „Daj Boże, żebyśmy za rok doczekali!”[6] Gdzieniegdzie jeszcze w latach trzydziestych XX w. przed rozpoczęciem jedzenia gospodarz nabierał na łyżkę grochu i rzucał o powałę mówiąc: „Żeby byczki i baranki tak wysoko skakały!” Najlepiej było, gdy zawartość łyżki przylepiła się do sufitu bo było to zapowiedzią spełnienia życzenia – będzie duży i zdrowy przychówek w kolejnym roku!
Z siana, które znajdowało się pod obrusem, dziewczęta wróżyły sobie dalszy los. Źdźbło zielone przepowiadało szczęście i rychłe zamążpójście, a żółte lub krótkie – nieszczęścia. Jeszcze na przełomie XIX i XX w. niektórzy gospodarze po wieczerzy wybiegali do sadu z siekierą i straszyli wycięciem drzewka, które nie rodziły owoców. Pozostali domownicy brali drzewka w obronę i wszyscy wracali do izby. Udając się na pasterkę mężczyźni opasywali się skręconymi ze słomy powrósłami, a po przyjściu do domu okręcali nimi drzewka w sadzie, co miało ustrzec je od chorób, robactwa i mrozu. Pszczelarze po powrocie z pasterki pukaniem w każdy ul oznajmiali pszczołom, że narodził się Chrystus.
Autor: Robert Rumiński
Bibliografia:
[1] Archiwum MWM w Sierpcu, sygnatura E 520, wywiady 93/14, s. 36.
[2] Ibidem, s.26.
[3] Ibidem, s.14.
[4] Archiwum MWM w Sierpcu, sygnatura. E 520,wywiady 93/13, s.38.
[5]Ibidem, s. 39.
[6] Ibidem, s.27.