Na mazowieckich wioskach przed stuleciem większość domów stanowiły drewniane chaty. Podobnie było z pozostałymi budynkami gospodarczymi, takimi, jak obory, stodoły, spichlerze i kurniki. Dużo spośród istniejących wtedy budowli pochodziła z dziewiętnastego wieku, a więc z czasów, gdy drewniany budulec był powszechnie dostępny i stosunkowo tani. Istniały wtedy jeszcze domy, których ściany zewnętrzne skonstruowano z bali o grubości kilkunastu centymetrów. Szpary pomiędzy nimi uszczelniano mchem, a od środka dawano rodzaj tynku, którego głównym składnikiem była glina z domieszką piasku, obornika i plew, a czasem bardzo drobno pociętej sieczki. Taką samą mieszanką wylepiano podłogę w izbach, od czego wzięły się nazwy: polepa, tok, klepisko. Ten ostatni wyraz odnosił się także do nawierzchni w przejezdnej części stodoły. Na klepisku inaczej zwanym boiskiem młócono zboże za pomocą cepów.
Drewniane, ułożone z desek podłogi w mazowieckich chatach pojawiły się późno. Deski wymagały przetarcia drewna w tartaku, a to było dość kosztowne. Dawali je bogatsi gospodarze w reprezentacyjnych izbach. Były dumą gospodyni, która szorowała je „do białości”. Od początku XX wieku modne stało się rozkładanie na nich szmaciaków. Tak nazywano wąskie chodniki utkane na krosnach z pociętych na paski starych tkanin – szmat.
Takie szmaciaki można było oglądać w wielu domach jeszcze w latach siedemdziesiątych XX wieku, podobnie jak klepiska w sieniach i kuchniach drewnianych domów. Te stare chaty często posiadały tylko dwie izby mieszkalne, a dawne rodziny były dość liczne. Zazwyczaj życie dawnej rodziny koncentrowało się w jednej izbie. Na około dwudziestu metrach kwadratowych domownicy wykonywali domowe prace, spędzali wolny czas, spali, jadali posiłki, przyjmowali sąsiadów. W najliczniejszym gronie gromadzono się w okresie zimowym, kiedy nie było prac polowych. Było ciasno, tym bardziej, że wtedy właśnie w izbie pojawiały się kołowrotki do przędzenia i inne urządzenia potrzebne do pracy z przędzą, a także krosna tkackie. Kiedy zapadał zmrok, oświetlano wnętrza lampą naftową wiszącą na ścianie, a dla oszczędności nafty korzystano ze świeczek, lub używano lampek własnej konstrukcji zwanych pszczylkami. Były to odcięte dolne części butelek wypełnione łojem zwierzęcym, w którym tkwił knot. Takie oświetlenie w niewielkim stopniu rozjaśniało mrok, za to zanieczyszczało powietrze. Zresztą w czasie niepogody nawet w ciągu dnia w chatach nie było dostatecznie widno, gdyż małe okna wpuszczały do środka niewiele światła. Trzeba dodać, że w najbiedniejszych domach jeszcze na początku XX wieku nie było lamp naftowych. We wszystkich zaś mazowieckich chatach aż do lat sześćdziesiątych nie było bieżącej wody. Do picia, gotowania, mycia i prania czerpano ją ze studni. W izbie, najczęściej w pobliżu drzwi stała ławeczka, a na niej wiadro z czystą wodą, obok cebrzyk – klepkowe naczynie do mycia i zmywania naczyń, zastąpione w okresie powojennym przez miednicę blaszaną. Na ścianie powyżej znajdowała się półeczka z wieszakiem na ręcznik. Taki kącik czystości czasem ozdabiano przybijając na ścianie makatkę z białego płótna, na której widniał wyszyty włóczką napis i odpowiedni wizerunek.
W komorze albo na poddaszu przechowywano balię – duże klepkowe, okrągłe naczynie służące do prania i kąpieli. Obie czynności wykonywano o wiele rzadziej niż dziś, zabierały one dużo czasu i wymagały nanoszenia i zagrzania dużej ilości wody.
Codzienne posiłki, w porównaniu z dzisiejszymi można określić jako mało urozmaicone. W wielu domach mięso jadano od święta. A trzeba pamiętać, że obowiązki domowników, to przede wszystkim praca fizyczna.
Mimo licznych zajęć życie płynęło wolniej, niż obecnie, a jedni drugim mogli poświęcić więcej czasu.
Robert Rumiński