Mazowiecka wieś sprzed stulecia była zróżnicowana majątkowo. Oprócz kilku bogatszych gospodarzy mających włókę (ok. 16,8 ha) i więcej ziemi, przeważały kilkunastomorgowe, a mówiąc bardziej zrozumiale – kilkuhektarowe ( morga, to ok. 0,56 ha) gospodarstwa. W tamtym czasie była to ilość ziemi zapewniająca kilkuosobowej rodzinie przetrwanie, a w latach urodzaju umożliwiająca odłożenie części dochodów na zakup np. krowy, czy dokupienie kawałka ziemi. Takie średniozamożne rodziny w wielu wioskach stanowiły większość ich mieszkańców. Zazwyczaj jednak oprócz nich byli też ludzie posiadający morgę, czy dwie, oprócz tego chatę, chlewik lub niewielką obórkę, gdzie mieszkało stadko kur, czy koza, czasem „licha” krowa. W takich biednych, małorolnych rodzinach nie wystarczała praca na własnym kawałku roli. Było jej zbyt mało, by móc przeżyć. Trzeba było wciąż zabiegać o jakieś dodatkowe zajęcie, czy znaleźć sposób, by dorobić i zapewnić utrzymanie wszystkim domownikom. Wykorzystywano więc wszelkie nadarzające się okazje, z których najczęstszą była praca u bogatych gospodarzy, którzy często potrzebowali dodatkowych rąk. Umawiano się więc na tzw. dniówki i korzyść była obopólna, zwłaszcza w porze najpilniejszych robót, takich jak sianokosy, żniwa, młocka, czy też wykopki. Trzeba przy tym wspomnieć, że chętnie zatrudniane były kilkunastoletnie dzieci, gdyż płacono im odpowiednio mniej, a nierzadko robiły to samo, co dorośli. Jeśli we wsi lub okolicy był dwór ziemiański, można było nająć się do pracy na tzw. dworskim. Poza wymienionymi wcześniej ciężkimi pracami dochodziło tu jeszcze pielenie buraków. W porze zimowej czekała robota w dworskim w lesie, kiedy to dokonywano ścinki drzew. Pod okiem gajowego mężczyźni przewracali drzewa, okrzesywali gałęzie i karczowali, a kobiety i starsi chłopcy pomagali przy układaniu sągów i porządkowaniu. Było to okazją do pozyskania opału, gdyż jako zapłatę chętnie brano kwit, za który potem wywożono z lasu wskazane przez gajowego gałęzie, karpinę, czy suszki.
W najbiedniejszych rodzinach rodzice zmuszeni byli oddać jedno, czy nawet więcej kilkunastoletnich dzieci na służbę. Można było służyć we dworze, ale także u bogatszego chłopa. I w jednym i drugim przypadku, takie zajęcie było nie do pozazdroszczenia. Bycie parobkiem, czy służącą, to ciężki kawałek chleba. I choć bywały przypadki znośnego, a czasem” ludzkiego” traktowania takiej osoby, częściej jednak służba żaliła się na swój los. O służbie we dworze będzie innym razem. Oddawani „ do dworu” z reguły mieli z góry ustalony zakres obowiązków, chociaż zdarzały się nieprzewidziane zajęcia. Służący w zamożnym chłopskim gospodarstwie robił wszystko i niewiele czasu miał na odpoczynek. Jeśli parobek lub służąca znaleźli zatrudnienie w tej samej wiosce, na noc wracali do rodzinnego domu. W przypadku, gdy służyli w innej wsi, dziewczyna sypiała w kuchni na ławie, a chłopak najczęściej w stajni.
Służącej powierzano opiekę nad drobiem i dziećmi oraz inne najmniej przyjemne i najcięższe prace domowe. Do jej obowiązków należało między innymi rozpalanie i pilnowanie ognia, noszenie wody, pranie i maglowanie, szorowanie garnków i podłóg, sprzątanie, pielenie w ogrodzie i na polu. Często pomagała przy sianokosach, żniwach, czy wykopkach.
Parobek przede wszystkim zajmował się końmi. Robił przy nich wszystko z wyjątkiem podkuwania, tzn. karmił je i poił, czyścił, ubierał, czyli zakładał uprząż i zaprzęgał do wozu. Usuwał nawóz ze stajni i innych budynków inwentarskich, wywoził go na pole i rozrzucał. On także rąbał drewno na opał, orał i bronował, czasem w potrzebie wyjeżdżał po sprawunki do miasteczka. W niektórych gospodarstwach strzegł zagrody nocą.
Zapłata dla służby bywała różna. Mogło to być wynagrodzenie pieniężne, lecz w wielu przypadkach tzw. zasługi, to ustalona wcześniej ilość ziarna, czy ziemniaków lub innych płodów rolnych. Przynoszone do domu rodzinnego, przynajmniej w pewnym stopniu ratowały domowników przed niedostatkiem pożywienia, którego jeszcze w latach trzydziestych XX wieku doświadczało wiele biednych ludzi. Sytuacja oddanych na służbę do odległych wsi była czasem jeszcze gorsza. Niektórzy jadali to, co pozostało z posiłków rodziny „ pracodawców”, donaszali ubrania po gospodarzach, nie bardzo mieli się gdzie umyć.
Takim ludziom brakowało widoków na lepsze życie. Oddany na służbę chłopak, czy dziewczyna, odwiedzali dom rodzinny rzadko. Trudno było im założyć własną rodzinę, bo nie byliby w stanie jej utrzymać. Często parobkiem zostawało się na całe życie. Pozostaje pytanie: co działo się w przypadku choroby, kalectwa, starości?
Robert Rumiński