Na wsi zabawa…
Jedną z rozrywek na dawnej wsi były zabawy taneczne. W XIX i na początku XX wieku miały miejsce w karczmach. Jednak nie każda wieś miała taki przybytek. Powszechne było urządzanie tańców na podwórzach, w izbach domów, a nawet na klepiskach stodół. Pomimo ciężkiej, codziennej, fizycznej pracy, młodzież wiejska nie stroniła od tańca. Najczęściej organizowano zabawy w niedzielne popołudnia, choć zdarzały się potańcówki w ciągu tygodnia. Ludzie zbierali się w ciepłe wieczory w gromady, aby porozmawiać, czasem wspólnie pośpiewać na ławkach przy wiejskiej drodze. Wystarczyło, że ktoś z mieszkańców posiadał jakiś instrument – harmonię, skrzypce, fujarkę, czy nawet potrafił grać na grzebieniu. Takie spontaniczne tańce w mniej sprzyjających temperaturach, czy podczas słoty miały miejsce w pomieszczeniach. W okresie międzywojennym w zamożniejszych wioskach zabawy taneczne urządzano w domach ludowych i nowo zbudowanych remizach strażackich. W tych ostatnich zresztą tańczy się do dziś. Co prawda współczesna młodzież zapewne woli bawić się w lokalach, czy dyskotekach. Jednak folklor zabaw wiejskich sprzed lat utrwalony we wspomnieniach ludzi, w literaturze oraz filmie wart jest zauważenia.
Spróbuję opisać zabawy wiejskie, jakie zapamiętałem z lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych XX wieku. Uczestniczyłem w nich najpierw jako uczeń, a potem jako dorosły. Pewnie niektórych, młodszych, zdziwiło, że uczeń i że na zabawie i jeszcze w remizie! Otóż w czasach, gdy uczęszczałem do szkoły podstawowej, wielu moich rówieśników przez cały rok z niecierpliwością oczekiwało na kilka ważnych wydarzeń. Były to święta wielkanocne, Boże Narodzenie, imieniny i „zabawa choinkowa” inaczej nazywana „choinką w remizie”. Wydarzenie ważne, organizowane dla dzieci przez Komitet Rodzicielski, Ochotniczą Straż Pożarną, Koło Gospodyń Wiejskich i nauczycieli. Była to dla nas „dorosła” zabawa, bo poza szkołą, bo z bufetem, bo tańczyło się nie przy gramofonie zwanym wtedy adapterem, lecz przy muzyce granej przez „muzykantów”. Mniej dorosłe były „paczki” w szarych, papierowych torbach z zawartością słodyczy.
Zabawa rozpoczynała się w styczniową sobotę po zakończonych lekcjach. Tu wyjaśnię, że w tamtych czasach uczyliśmy się również w soboty. W sobotnie popołudnie udawaliśmy się z wychowawcami do remizy i tam, po powitaniu i przemówieniu rozpoczynały się tańce. Niektórzy, głównie z młodszych klas bawili się w stożkowatych czapkach z kolorowej, marszczonej bibuły. Na scenie grał zespół składający się z akordeonisty, perkusisty, saksofonisty oraz gitarzysty. Repertuar jednak wcale nie był dostosowany do wieku uczniów. Panowie grali to samo co dla dorosłych. Pomijali jednak, lub zastępowali niektóre „niezręczne” słowa, które my i tak znaliśmy. Wieczorem około ósmej dzieci odprowadzano do domów i rozpoczynała się zabawa dla dorosłych.
Przejdę teraz do krótkiego opisu zabaw tanecznych, w których uczestniczyłem jako osoba już pełnoletnia. Może na początek trochę topografii. Remiza stała pośrodku wsi kilkanaście metrów od szosy. Z korytarza prowadzącego do głównej sali można było wejść wcześniej do bufetu po prawej stronie i do szatni – po lewej. Z szatni schodki wyprowadzały na scenę. W bufecie zadymionym papierosami, przy stolikach siedziały grupki ludzi. Konsumowano to, co serwował bufet: dania gorące i przekąski. Na stolikach przykrytych ceratami stały ponadto butelki z oranżadą oraz szklanki. Gwar i hałas dobiegającej z sali tanecznej muzyki utrudniały rozmowy. Zmęczeni i spoceni tancerze chłodzili się oranżadą i piwem.
Przejdźmy teraz do sali głównej, w której sufit ozdobiony był porozwieszanymi na sznurkach balonami oraz kolorowymi papierowymi taśmami, na które powszechnie mówiło się „ serpentyny”. Pod ścianami stały zespolone z sobą rzędy uchylnych, drewnianych foteli. Siadało się na nich, by odpocząć. To było też miejsce „nieśmiałych”, czekających na zaproszenie do tańca oraz starszych kobiet, które zagłuszane przez orkiestrę, dzieliły się uwagami na temat tańczących. Orkiestra wykonywała kilka „kawałków”, po czym robiła sobie przerwę. Najczęściej grały dwa lub trzy zmieniające się zespoły. Oczywiście najlepsze i najbardziej rozrywane grupy, to te, które wykonywały najnowszą muzykę. Szczególnie, jak dziś wspominam, było to widoczne w pierwszej połowie lat osiemdziesiątych, a wiązało się z Listą Przebojów radiowej „Trójki”. Choć już wtedy w niektórych wiejskich remizach zaczęły się pojawiać dyskoteki z kolorowymi, migającymi w rytm muzyki światłami.
Zabawy taneczne, w których uczestniczyłem rzadko przebiegały bez zakłóceń. Mam tu na myśli niechlubne wybryki „kawalerów”. Zaczynało się przeważnie od zwykłej sprzeczki. Czasem szło o dziewczynę. Ale byli też tacy, którzy robili to bez wyraźnego powodu. Niekiedy wystarczyło zbyt długie spojrzenie, które wzięte za prowokację było powodem bójki. Jeszcze pół biedy, jeśli była to uczciwa walka na gołe pięści. Niestety, z czasem przyłączali się sekundanci i nierzadko w ruch wchodziły różne przedmioty. Wtedy robiło się niebezpiecznie. Z takich „zabaw” niektórzy wracali z długo gojącymi się pamiątkami. Bo czasami biło się kilkadziesiąt osób, a pole walki obejmowało znaczny teren. Nie będę tu opisywał drastycznych szczegółów. Niemniej czasem bywało naprawdę źle. A znałem takich, którzy poczytywali sobie za punkt honoru „rozwalić zabawę” i tylko w tym celu na niej się pojawiali. Było, minęło…
W każdym razie zapamiętane przeze mnie zabawy urozmaicały monotonię codzienności, a dla wielu młodych osób stały się początkiem wspólnej drogi.
Robert Rumiński