Nazwa drugiego miesiąca roku – luty, oznacza tyle co srogi. W dawnych wiekach to właśnie w lutym bywały najtęższe mrozy. Jeszcze w dziewiętnastym wieku zimy ustalały się w grudniu. Powłoka śnieżna rosła z upływem tygodni, by w lutym właśnie osiągnąć apogeum. Silne wschodnie wiatry usypywały głębokie zaspy, a nocami temperatura spadała do minus trzydziestu stopni Celsjusza. Drzewa pękały z hukiem, a wygłodniałe zwierzęta leśne podchodziły pod osady ludzkie. Wilki podkopywały się pod budynki i porywały owce, stanowiły też niebezpieczeństwo dla podróżujących. Kto nie musiał, nie oddalał się od domu, zresztą czasem ogromne zaspy śnieżne uniemożliwiały podróż.
Do takich zim trzeba się było odpowiednio przygotować, zabezpieczyć dom przed zimnem i zgromadzić wystarczającą ilość opału. Domy na mazowieckich wioskach budowano prawie wyłącznie z drewna. Bale ścian miały kilkunastocentymetrową grubość, co stanowiło dość dobrą izolację termiczną. Słomiane, grube strzechy również nie pozwalały na szybkie wypromieniowanie ciepła z izb. Różnie jednak bywało ze szczelnością drzwi i okien. Strzechy przed nadejściem zimy należało obejrzeć. Słabsze i uszkodzone naprawiano, by jesienne i zimowe wichury nie zabrały całego dachu. Starym sposobem ocieplania ścian domów było ich „gacenie”. Polegało to na zbudowaniu wokół domu prowizorycznego płotka oddalonego od ścian o kilkadziesiąt centymetrów. Powstałą przestrzeń wypełniano wysuszoną ściółką leśną, a niekiedy słomą. Taka „zagata” czasem sięgała okien. Same okna w dziewiętnastowiecznych chatach chłopskich były niewielkie, a przed zmrokiem zamykano także okiennice. Dopiero w czasach późniejszych pojawiły się okna podwójne. Chodzi tu o skrzydła okienne zakładane od wewnątrz na czas zimy. Znacząco poprawiały one warunki cieplne.
Systemy grzewcze chat zajmowały centralną ich część. Składały się one z komina i dobudowanych do niego trzonu kuchennego oraz pieca grzewczego. Niemal do połowy XX wieku murowano je z cegły i obrzucano gliną. Były mało wydajne, a opalano je drewnem i torfem. Jednak aż do drugiej wojny światowej na mazowieckich wioskach mieszkało dużo biednych ludzi, dla których ten rodzaj opału rzadko był dostępny. Paliło się więc uzbieranym w lesie chrustem, porąbanymi cienkimi gałęziami, słomą, szyszkami. Częsty widok, zarówno jesienią, jak i zimą, to całe grupy ludzi przygiętych pod ciężarem olbrzymich wiązek chrustu, ciągnących powoli z lasu w stronę domostw.
Kiedy płonął ogień, w jego bliskości panowało ciepło, ale im bliżej ścian, tym zimniej. Zazwyczaj w ciągu dnia utrzymywano płomień, ale w obawie o pożar, na noc zasypywano żarzące się węgle popiołem. Zdarzało się, że do rana palenisko zupełnie wystygło. Żar się nie zachował, a wtedy trzeba było rozpalać na nowo. Jeszcze na początku XX wieku w niektórych biednych domach do rozniecania ognia używano krzesiwa, gdyż brakowało pieniędzy na zapałki. Krzesanie nie zawsze się udawało, więc łatwiej było ognia pożyczyć. Brała więc gospodyni stary garnek i szła do sąsiadki po żarzące się węgle, po czym biegła z powrotem. Stąd wzięło się powiedzenie ”wpaść, jak po ogień”.
Bieda w niektórych rodzinach nie pozwalała na dobre ogrzanie domu. W mroźne dni temperatura w izbie, w której często nocowali wszyscy domownicy i tak nad ranem spadała do kilku stopni powyżej zera, a w stojących w sieni wiadrach zamarzała woda. Jeśli doda się do tego ubogie w kalorie pożywienie, to sytuacja najuboższych naszych przodków sprzed wieku nie była do pozazdroszczenia. Dlatego, po zawsze długo oczekiwanych świętach Bożego Narodzenia, z niepokojem i trwogą spoglądano w najbliższą przyszłość. Przedłużająca się zima nie przynosiła niczego dobrego, a najsłabsi często nie dożywali upragnionej wiosny. W niektórych rodzinach jeszcze w dwudziestoleciu międzywojennym starcy z wiosną wyruszali w świat „na żebry”.
W zamożnych gospodarstwach już w lecie zwożono całe fury wysuszonego na łąkach torfu i układano pod dachem, a jesienią parobkowie w wolnych od codziennych obowiązków chwilach rąbali na szczapy klocki drewna, którymi potem zapełniano drewutnie.
Węgiel w wiejskich chatach na Mazowszu zaczął się pojawiać dopiero w okresie powojennym. Było to związane z modernizacją systemów grzewczych. Bogatsi gospodarze stawiali w izbach piece i kuchnie kaflowe, które dawały nieporównanie więcej ciepła niż tradycyjne. W niektórych zresztą domach można je spotkać dotychczas.
AUTOR: Robert Rumiński