Średniej wielkości wieś na Mazowszu. Drewniana, kryta słomą chata z lat siedemdziesiątych XIX wieku. Tuż za nią mały chlewik. Na niewielkim pastwisku obok podwórka wsparty na czterech słupach słomiany dach – to bróg na siano dla krowy.
Rodzina, która tu mieszkała na przełomie XIX i XX wieku była bardzo biedna. Około półtora hektara ziemi miało wyżywić gospodarzy, ich kilkoro dzieci oraz dziadków. To czasy, gdy uprawiano tradycyjnie wszystkiego po trochu. Nie było specjalizacji upraw, jak obecnie. Więc nie wystarczało! Aby nie zginąć z głodu, trzeba było chodzić na zarobek do bogatszych gospodarzy, albo do dworu. Już pięcio- sześcioletnie dzieci wysyłane były „na pasionkę” do gęsi. Starsze, dziesięcioletnie pasały krowy, a kilkunastoletnia młodzież traktowana była jak dorośli. Oddawano więc chłopaka na parobka, a dziewczynę na służącą i to było początkiem dorosłego życia z nikłą nadzieją na zmianę losu. W wielu przypadkach było się na służbie przez całe życie!
A jak się żyło w takiej biednej chacie? Może pokrótce wypada opisać dom, jakich dawniej było wiele na mazowieckich wioskach. Zrąb z drewna sosnowego, bielony wapnem. Wewnątrz cztery pomieszczenia: narożna sień, za którą znajduje się izdebka, po prawej stronie sieni izba, a za nią alkierz. We wszystkich pomieszczeniach polepa gliniana zamiast podłogi. Od polepy do sufitu niewiele ponad dwa metry. Drzwi wejściowe mierzą w świetle około 170 centymetrów. Tej samej wysokości drzwi prowadzą do izby na prawo. Te do izdebki, jeszcze niższe – mają 151 centymetrów. Czteroszybkowe, małe okienka nie wpuszczają zbyt wiele światła. W pochmurne dni wewnątrz domu panuje półmrok. W dużej izbie oprócz oblepionego gliną trzonu kuchennego z kapą znajduje się bardzo proste i prymitywne umeblowanie. Zaraz na prawo od wejścia stoi śramczyk – zwykła oparta o ścianę półka na naczynia. Pod oknem niewielki stół, który służył do przygotowywania posiłków. Spożywano je przy ławie ustawionej pośrodku izby, dokoła której widnieje kilka różnej wielkości stołków. Jadano z tzw. jednej miski – tak określano sytuację, w której na stole gospodyni stawiała dużą glinianą miskę ze strawą, a domownicy czerpali zawartość za pomocą drewnianych łyżek.
Ustawiony pod oknem i zajmujący prawie ćwierć izby warsztat tkacki to w przypadku tego domu bardzo ważny sprzęt. Gospodyni tkała na nim płótno z przędzy powierzonej przez bogatsze sąsiadki, dzięki czemu w znaczący sposób mogła „dorobić” do domowego budżetu.
W izbie znajduje się jeszcze drewniane łóżko nakryte pasiastą, domowego wyrobu kapą oraz skrzynia, w której przechowywano najcenniejsze tkaniny i odzież oraz bardzo często „ papiery”, czyli rodzinne dokumenty.
Naczyń kuchennych jest w izbie niewiele: wiadro drewniane na wodę, kilka glinianych misek, szaflik z klepek sosnowych do mycia i zmywania, parę kubków i żeliwnych garnków do gotowania – oto prawie całe wyposażenie tej biednej kuchni!
Ozdobą pomieszczenia są przybrane bibułkowymi kwiatami oleodruki święte na ścianach oraz zawieszony u sufitu słomiany pająk.
Żeby jeszcze bardziej zobrazować warunki życia w biednej rodzinie na przełomie XIX i XX wieku, można dodać, że mięso na stole pojawiało się dwa razy w roku – w Boże Narodzenie i na Wielkanoc. Na co dzień jadano barszcze i żury, a na przednówku polewkę z lebiody. Chleb codzienny był czarny, czyli razowy, czasem z dodatkiem zmielonej kory brzozowej i nie najadano się nim do syta. Jeśli była krowa, to było mleko, ale raczej tylko dla najmłodszych. Sytuacje ratowały ziemniaki oraz kapusta kiszona. Tu trzeba dodać uwagę. Otóż nasi wiejscy przodkowie uważali, że należy jeść jak najczęściej potrawy gotowane, więc gospodynie starały się podawać domownikom trzy najważniejsze posiłki na gorąco. Bywało jednak, że trzeba się było czasem zadowolić dwoma, lub nawet jednym w ciągu dnia, co dziś jest nie do pomyślenia!
Stadko kur hodowano głównie po to, żeby były jaja. Nie jadano ich zresztą na co dzień. Jeśli gospodyni uzbierała mendel, lub dwa, zanosiła je na targ do miasteczka. Parę groszy uzyskanych ze sprzedaży przeznaczała na zakup soli, świec, zapałek, czy śledzi, które były jedynym dla biedoty źródłem białka zwierzęcego. Śledzie sprzedawane w małomiasteczkowych sklepikach, czy karczmach odznaczały się wyjątkowo złą jakością. Nikt z nas nie tknąłby takiego jadła! Jednak organizmy naszych pradziadów nie były wybredne. Jadało się wszystko, co dało się zjeść, gdyż ciężko pracujący, biedni ludzie byli ciągle nienasyceni.
Ciężka praca i chroniczne niedożywienie wpływały na wygląd. Bez wdawania się w szczegóły, można tylko powiedzieć, że na dawnej wsi prawie nie było ludzi otyłych. Wyjątkiem mogli być: dziedzic, ksiądz, kowal, młynarz i kilku bogatszych gospodarzy.
Dziś przeciętny zwiedzający widzi krytą strzechą chatę. Na tle jej białych lub niebieskich ścian czerwienią się wysokie malwy. Na podwórku grzebie stadko różnokolorowych kur, a w ogródku otoczonym słonecznikami dojrzewają warzywa. Jest to więc barwny, sielski obrazek, który powielają środki masowego przekazu. Rzadko jednak pokazują one codzienne życie dawnych mieszkańców, które w wielu przypadkach było ciągłą walką o przetrwanie.
Robert Rumiński